Avaritia
Nowy pisarz
Dołączył: 29 Lip 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R.M.S Titanic
|
Wysłany: Śro 0:01, 01 Sie 2007 Temat postu: Ego Te Provoco |
|
|
Cóż, mój debiut na tym forum, nie powiem.
Miłego czytania
Ego te provoco
Ego te provoco.
Te trzy proste, ostre jak brzytwa słowa igrały mu w głowie, niosąc ze sobą zgrzyt kruszonych zębów i trzask wykręcanych stawów. Ego te provoco, powiedziała. Wyzywam cię.
Przyjął wyzwanie. Pospiesznie schował do płóciennej torby Biblię, srebrny krucyfiks z czerwonym kamieniem pośrodku i kropidło. Buteleczkę z wodą święconą nosił zawsze w kieszeni obszernego płaszcza, jakby bojąc się, że ktoś mu ją odbierze. Opuścił maleńkie mieszkanie blady jak ściana, trzęsąc się ze strachu i z zimna.
― Panie, daj mi siłę, bym mógł przezwyciężyć to zło ― szepnął do siebie i pomaszerował zalaną deszczem ulicą wprost do ponurego domu na samym końcu osiedla.
Wszystkie lampy w oknach były pogaszone. Jedynie przez szybę na poddaszu sączyło się purpurowe, mdłe światło.
Westchnął ciężko, gdy z odległości kilku metrów od bramy usłyszał krzyk. Poczuł na plecach zimny, obezwładniający dreszcz, mimowolnie przeżegnał się i ucałował srebrny krzyżyk, który wisiał na łańcuszku na jego szyi.
*
W pokoju było duszno; wszędzie unosił się kwaśny zapach wymiocin, po podłodze walały się podarte ubrania i połamane drewniane krzesło. Na łóżku, przywiązana do ramy fragmentami materiału, leżała wychudzona, blada dziewczyna. Miała może ze dwadzieścia lat, a mimo to jej ciało wyglądało jak wycieńczony długimi torturami organizm skazańca.
Gdy tylko przekroczył próg, jego uwagę przykuły jej oczy – zimne, rozszerzone z przerażenia, przekrwione. Nie miał wątpliwości, co było tego przyczyną.
Prędko wyciągnął z płóciennej torby Biblię i uczynił nad dziewczyną znak krzyża. Wygięła się jak wąż i zasyczała, bełkocząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że słyszy łacinę.
― Myślisz, że uda ci się mnie pokonać? ― zapytała, już po angielsku.
Egzorcysta cofnął się o krok.
― Kim jesteś? ― warknął, zaciskając pięści. ― Powiedz mi swoje imię!
Dziewczyna uśmiechnęła się szyderczo.
― Unus, duo, tres, quattuor, quinque, sex*.
― Designate! ** ― ryknął ksiądz. Po jego szyi spłynęła strużka potu.
― Ego sum quid intra habitat.*** ― na twarz opętanej wstąpił demoniczny grymas, jej oczy zapłonęły w gorączce.
Kapłan nie dawał za wygraną. Jego spojrzenie zwarło się ze wzrokiem dziewczyny, nieobecnym i szalonym.
― Et ego sum quid venit in Nomine Eius **** ― powiedział, już spokojniej.
Ciałem opętanej wstrząsnął wybuch piskliwego śmiechu. Przez chwilę wysoki głos zdawał się rozsadzać księdzu czaszkę, a potem nagle ustał, zamieniając się w niski, zachrypnięty szept.
― Myślisz, że ze mną wygrasz, klecho? ― palce dziewczyny zacisnęły się w pięści. Szarpnęła nadgarstkami, uwalniając się z trzymających ją więzów.
Egzorcysta nie odezwał się, patrząc z przerażeniem, jak wychudzone ciało podnosi się z łóżka i idzie wprost na niego. Dziewczyna złapała go za ramiona i spojrzała mu prosto w oczy.
― Spróbuj ― syknęła mu do ucha. ― Ego te provoco.*****
(o boże to szatan boję się diabła o boże ratuj mnie nie dam rady on jest za silny on mnie zniszczy zabije mnie a potem księdza wypije naszą krew i wyrzuci ciała przez okno)
Nagle zesztywniała i upadła z łoskotem na podłogę. Ksiądz prędko podniósł ją do pozycji stojącej i zamarł, czując się tak, jakby trzymał w ramionach kłodę, a nie ludzkie ciało.
― Evelyn! ― do środka wpadł wysoki, chudy człowiek w ogrodniczkach. ― Ojcze, co z nią?
― RAZ DWA TRZY CZTERY PIĘĆ SZEŚĆ! ― zawyła opętana.
Egzorcysta popatrzył wymownie na mężczyznę.
― Już pan wie, panie Haze. Proszę mi pomóc, sam jej nie utrzymam.
Haze smętnie pokiwał głową i delikatnie ujął swoją córkę pod pachami. Przytrzymywał ją w górze, podczas gdy kapłan kreślił na jej czole znak krzyża.
― Proszę robić to, co panu powiem ― polecił. ― Inaczej jej nie odzyskamy.
Ojciec Evelyn zadrżał. Poczuł, jak zesztywniała córka ciąży mu w ramionach, lecz wciąż trzymał ją pionowo. Egzorcysta otworzył Biblię i zaczął czytać.
Evelyn gwałtownie rozwarła powieki.
― Wyzywam cię, klecho ― wycharczała. ― Jesteś za słaby, żeby mnie zniszczyć!
(boję się nie rób tego wyjdź ze mnie tato pomóż mi boli mnie to zamknij okno bo jest burza konie uciekną ze stajni)
Stary Haze niespodziewanie wybuchnął płaczem.
― ZOSTAW MOJĄ CÓRKĘ, SKURWYSYNU! ― wrzasnął.
Spękane usta Evelyn wykrzywił szyderczy uśmiech.
― Occīde! Verbera! Ure! ****** ― dziewczyna groteskowo wygięła się do tyłu. Przez moment zebrani w pokoju mogli słyszeć jej stłumiony, zmęczony ciągłym krzykiem głos.
― Evelyn! ― Haze w jednej chwili dopadł do córki i siłą położył ją na łóżku. Miotała się, wierzgała nogami, lecz w końcu udało się ją obezwładnić. ― Ojcze, niechże ojciec coś zrobi! Ona umiera! Jest zimna jak lód!
Egzorcysta przygryzł wargę.
― Hic exigo******* ― rzekł twardo w stronę opętanej. Szybkim ruchem wyciągnął z torby krucyfiks, który przyniósł ze sobą, i przyłożył go do piersi Evelyn.
Po pokoju rozniósł się swąd przypalanego ciała. Dziewczyna wierzgnęła gwałtownie, ponownie uwalniając się z więzów. Haze przyparł ją do materaca całym swoim ciałem i pozwolił egzorcyście działać.
Ksiądz pokropił Evelyn wodą święconą. Krzyknęła, a z jej oczu popłynęły łzy.
(tatusiu to parzy proszę zabierz go ze mnie on chce mnie zabić on każe mi wyskoczyć przez okno tatusiu diabeł chce mnie zabić)
― Ego te provoco ― głos demona przeciął ciszę panującą przez chwilę w pokoju. ― Nie ocalicie waszej kochanej dziewczynki.
Egzorcysta ucałował krzyżyk. Wyszeptał pod nosem krótką modlitwę, a potem usiadł na skraju łóżka i delikatnie ujął dłoń Evelyn.
― Evelyn, słyszysz mnie? ― zapytał.
Cisza.
― Evelyn? Powiedz mi, jak on ma na imię.
Znów cisza.
Zniecierpliwiony Haze machnął ręką.
― To bez sensu, ojcze. Nie widzi ojciec, że zasnęła?
Ksiądz rzucił mu lodowate spojrzenie.
― On nigdy nie śpi, panie Haze. ― w tym momencie Evelyn otworzyła oczy i zasyczała jak wąż. ― Widzi pan? To, co w niej siedzi, doskonale orientuje się w sytuacji.
Haze zbladł i stanął w kącie pokoju, cicho popłakując.
― Ego sum Samael. ******** ― rozległ się nagle głos. Egzorcysta momentalnie puścił rękę dziewczyny.
Niepotrzebnie stracił czujność. Jakaś dziwna, niepojęta siła odrzuciła go do tyłu. Uderzył plecami o podrapaną ścianę i poczuł, jak po szyi spływa mu krew.
― Cholera!
(tato ja nie chcę iść on chce mnie powiesić och tato zatrzymaj go on mnie gdzieś prowadzi ma sznur)
Ponownie pobudzona Evelyn zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju, wrzeszcząc dziko. Ojciec ruszył wprost za nią, ale coś nie pozwoliło mu biec dalej. Stał przez niewidzialną ścianą i krzyczał wniebogłosy, waląc pięściami w tą przezroczystą, twardą jak stal przeszkodę.
Zszokowany ksiądz przejechał dłonią po twarzy.
― To już koniec, panie Haze ― powiedział grobowym głosem. ― On nie pozwoli nam jej odnaleźć.
Stary Haze opadł na kolana, wybuchając rozdzierającym płaczem.
*
Słowa Evelyn zapamiętał sobie do końca życia. Później, pisząc sprawozdanie z nieudanego egzorcyzmu, z ciężkim sercem wspomniał wszystkie kwestie, które usłyszał od demona. Prowadził z nim dialog będący niczym inny jak tylko grą; grą, którą tylko jedna strona może wygrać.
Nie był w stanie pogodzić się z porażką. Zdawało mu się, że wciąż słyszy ten wężowy, syczący głos, trzask łamanych kości i kruszonych zębów. I z każdym słowem przed oczami stawał mu obraz groteskowo wygiętej Evelyn, wiszącej na pozbawionym liści dębie nieopodal cmentarza.
― Ego te provoco ― rzekł, zamykając notatnik.
* Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć.
** Ujawnij się!
*** Ja jestem ten, co w niej siedzi.
**** A ja jestem ten, co przychodzi w Jego Imię.
***** Wyzywam cię.
****** Zabij! Bij ją! Wykończ!
******* Tutaj kończę.
******** Ja jestem Samael.
|
|